Lubań 1946

Już od kilku dobrych lat ze zmiennym szczęściem trwają próby odkrycia zagadki sztolni pod Kamienną Górą w Lubaniu. W całej historii przeplatają się fakty z legendami, które jeszcze bardziej dodają jej tajemniczości. Pojawiają się więc drewniane skrzynie wynoszone ze schronu przez Sowietów, ukryte dokumenty, broń i w zasadzie jeszcze... co każdy sobie wyobrazi. Oczywiście, jak każda tajemnica, tak i ta jest wciągająca i pełna domysłów.  Co ważne, zainteresowała nie tylko żądnych wrażeń odkrywców z Lubania czy Wrocławia, ale także w końcu lat 50. XX wieku znanego wrocławskiego literata i publicystę. Oczywiście chodzi o Leszka Golińskiego, autora wydanej w Szczecinie powieści historycznej „Siódma drezdeńska” (1961), której akcja toczy się tuż po wojnie w naszym miasteczku. Bardzo mnie zdziwiło podczas zbierania materiałów o sztolni, gdy nie raz okazywało się, iż wiele osób swoje relacje o niej wręcz powtarzało na podstawie słów autora książki. Czyżby siła druku stworzyła całą historię?


Miasteczko na Dzikim Zachodzie


Zanim streszczę krótko fabułę, mała dygresja. Osobiście rzuca mi się w oczy pewien uniwersalizm tej powieści. Równie dobrze mogłaby to być osada poszukiwaczy złota gdzieś w Sierra Nevada czy na innym kontynencie, która ściąga przybyszy spragnionych bogactwa, miłości, znalezienia dla siebie nowego miejsca i zerwania ze starym życiem i dawnym porządkiem.

Akcja powieści dzieje się przez rok, od połowy maja 1945 do około maja 1946 roku. Większość wydarzeń opisanych w powieści ma miejsce w Lubaniu, Jałowcu, Włosieniu i Platerówce. Powracający z frontu żołnierze 7 Dywizji (tzw. łużyckiej, w książce mylnie zwanej drezdeńską) przybywają do Lubania. W zasadzie jest to powieść składająca się z opowieści dwóch bohaterów – porucznika Rudolfa, który zostaje z czasem starostą Lubania, a także jego podwładnego sierżanta Kaspra. Jest tutaj wówczas zaledwie kilku Polaków, urzędujących w willi San Souci przy ulicy Mickiewicza i Starostwie. W pewnym momencie Kasper dowiaduje się o bunkrze, gdzieś za starostwem i dalej za lasem na wzniesieniu przy drodze do Czech, w którym ponoć ukryto skarb. Organizuje wraz z szabrownikami pierwsze wejście. Spuszczają kolegę na linie w dół, szybem wentylacyjnym, gdzie zostaje zaatakowany przez szczury i w większości pożarty, ginie. Drugie wejście organizuje już starosta Rudolf wiosną 1946 roku z udziałem saperów. Wchodzą pionowym szybem wentylacyjnym, szczury wymiatają miotaczami ognia, reszta ucieka na łąkę na wschodnim zboczu wzgórza. Wewnątrz znajdują kości żołnierzy niemieckich pożartych przez szczury – zarówno wartowników jak i pacjentów na łóżkach (szpital polowy), w jednym z pomieszczeń znajduje się sala chirurgiczna i dwaj lekarze, którzy zmarli z głodu, w innej po sam strop chromo-niklowy, błyszczący sprzęt chirurgiczny. Odtąd nadają schronowi nazwę – Szczurzy schron lub Szpital miliona szczurów. Szczury miały dostać się do schronu przez kanały wentylacyjne zwabione krwią rannych i dokonać jego zajęcia. Na koniec Rudolf wydaje polecenie wysadzenia wejścia do schronu (szyb wentylacyjny).





Pomimo, iż historia poszukiwań skarbu w niemieckim schronie wydaje się motywem przewodnim to jednak z perspektywy czasu największy jej walor to opis ówczesnego Lubania i okolicy. Dowiadujemy się z niej jak wyglądało życie w powojennym Lubaniu, jak układały się stosunki z Niemcami, życie na wsi (Jałowiec), życie Platerówek, organizacja władzy w mieście, czy chociażby poczujemy klimat pierwszej knajpy Polonia na dzisiejszej Spółdzielczej, w tym bijatyki między cywilami, szabrownikami, a zdemobilizowanymi Siódmakami. Wręcz poczujemy zapach tytoniu czy smak trofiejnej lubańskiej wódki Kuemmel - „zielonego niedźwiedzia” z dawnej niemieckiej wytwórni Paula Menzla. Oczywiście nie zabrakło wątku miłosnego. Z tego wszystkiego wyszedł niepowtarzalny obraz powojennego Lubania. Szkoda, iż na podstawie książki nie został w latach 60. zrealizowany film, jak stało się to z kilkoma innymi podobnymi historiami.

Lwowska konspiracja


Autor książki, Leszek Goliński to niezmiernie ciekawa i pewnym sensie tragiczna postać. Urodzony w 1920 roku w Nadwornej w województwie stanisławowskim wykazywał od najmłodszych lat zainteresowanie literaturą piękną. W okresie wojny, jako początkujący poeta wstąpił w szeregi konspiratorów we Lwowie. Dołączył do tajnej grupy poetyckiej Żegota. Przyjął przydomek literacki Alfred Kluge. Uczestniczył w tajnych studiach polonistycznych u wybitej przedwojennej polonistki  prof. Stefanii Skwarczyńskiej, działaczki Związku Walki Zbrojnej AK (pracowała w konspirze dla Niemców jako kierownik hodowli wszy zdrowych). Wspólnie z koleżankami i kolegami wydali trzy tomiki wierszy. Jak pisał Goliński „Założyliśmy grupę poetycką Żagiew. Była to grupa bez politycznych manifestów, jedynym jej manifestem była chęć walki z okupantem. Tą chęcią walki przepojone były wszystkie wiersze. Jeżeli szukaliśmy nowych form poetyckich, to tylko takich, które potrafią rozpalać najskuteczniej i ranić najboleśniej, trafiać najcelniej. Europa była na dnie upadku i u progu wolności.” Do mieszkańców Lwowa próbowali trafiać różnymi wierszami, nawet tak prostymi:

Przez bohaterstwo Armii Polskiej,
walczącej na wszystkich lądach i morzach
za Wiarę i Wolność wybaw nas, Panie!
Przez heroizm żołnierzy Polski Podziemnej
wybaw nas, Panie!
O sztandary i Orły Narodowe
prosimy cię, Panie!
O zwycięstwa na polach bitew
prosimy cię, Panie!

Także podczas wojny działał w kole literackim we Lwowie, którym kierował prof. Juliusz Kleiner, wraz z późniejszymi innymi pisarzami Ziem Zachodnich jak Andrzejem Wydrzyńskim czy Bogdanem Butryńczukiem. Wraz z nadejściem wiosną 1944 roku oddziałów radzieckich do Lwowa, wielu autorów Żagwi przyłączyło się do walki o „nową” Polskę. Tak pisał o tym Goliński dekadę później „Wielu jej członków zamieniło pióro na karabin. Sztandary i Orły Narodowe ruszyły w zwycięskim pochodzie na zachód” .

Strony z komiksu historycznego "W pułapce" (1979), którego akcja  toczy się w 1945 roku w Lubaniu.

Po zakończeniu wojny pełen patriotyzmu, choć i zauroczony nowymi ideami socjalistycznymi ruszył na Ziemie Zachodnie. Był z zawodu polonistą i anglistą.  Poznań, Wrocław, to jego nowe rodzinne miasta, choć zdarzyły mu się także rymy o Szczecinie (1946):

Szczecin jest twardy jak but zwycięzcy
Szczecin jest mocny jak dłoń żeglarza
Nie przychodzimy tu, aby tęsknić
Lecz by panować, by trwać i stwarzać!

Ślepy zaułek


Pierwszym jego miejscem zamieszkania był jednak Poznań, gdzie jego twórczość była drukowana na łamach Głosu Wielkopolskiego. W Poznaniu wstąpił w szeregi pierwszej powojennej organizacji, która walczyła o Wolne Łużyce i wolność dla narodu Serbów łużyckich, do Związku Przyjaciół (wcześniej Obrony) Łużyc - ProŁuż. Organizacja ta już w okresie wojny domagała się, by po zwycięstwie, włączyć Łużyce do Polski, a po wojnie po upadku kwestii włączenia Łużyc do Czechosłowacji, walczyli o wolne Łużyce i samostanowienie tego narodu. Zgodnie ze statutem, celami „Prołużu” były obrona praw wolnościowych narodu łużyckiego,   uświadamianie kraju i zagranicy o znaczeniu sprawy łużyckiej, wzajemna wymiana dóbr kulturalnych narodów polskiego i łużyckiego, studium zagadnień Słowiańszczyzny Zachodniej oraz  budzenie czujności świata wobec niebezpieczeństwa niemieckiego.

Początkowo władze komunistyczne tolerowały nowa organizację, pozwalały jej działać w szkołach, na uniwersytetach, publikować, organizować spotkania z mieszkańcami. Była to ponoć największa niekomunistyczna organizacja lat 40. z hasłem „ Nad Łużycami polska straż!”. Pisał dla ProŁuż-u wiersze, był konferansjerem i recytował wiersze na spotkaniach z mieszkańcami Ziem Zachodnich. Widać przejął się swoją rolą skoro pisał „Wrocław, jako najbardziej zbliżony do Łużyc, predestynowany jest w pierwszym rzędzie do odegrania roli pomostu”.




Plakat jednego ze spotkań organizowanych przez ProŁuż i udział w nim Golińskiego.

Jednak po decyzji władz komunistycznych o utworzeniu NRD, w latach 47-49, organizacja została uznana za wrogą. Departament Polityczny Ministerstwa Administracji Publicznej w dniu 23 kwietnia 1949 r. wydał okólnik, gdzie stwierdzono: "jeśli chodzi o działalność „Prołużu” to uważamy, że istnienie „Prołużu” jest niecelowe i szkodliwe. „Prołuż” jest schronieniem elementów szowinistycznych”. Wielu członków ProŁuż aresztowano i wtrącono do więzień. Jednak Golińskiego spotkał inny los. Pomimo początkowych prób wybicia się na pewien indywidualizm ostatecznie oddał swą duszę nowej ideologii.






Leszek Goliński u góry po prawej ostatni. Konferansjer na wieczorze łużyckim w Krotoszynie 29 marca 1947 roku. Z tyłu tablica z Łużycami po Berlin w granicach Polski.

Jeszcze na koniec fragment wiersza Golińskiego, tak zauroczonego Łużycami i braćmi Słowianami zza Nysy:

„Łużyce ! To symbol, co pali jak stygmat !
Choć inni nie czują, choć wołań nie słyszą.
Niech zbudzą się serca. Niech widzi Ojczyzna:
Wznosimy znów mosty braterstwa nad Nisą !


Drogą politruka


Już w 1949 roku, być może chcąc odciąż się w pewien sposób od ProŁuż, po zjeździe literatów w Szczecinie pisał, że „zjazd szczeciński to stwierdzenie bezapelacyjnego zwycięstwa światopoglądu marksistowskiego, wyprostowanie dróg ideologicznych wielu twórców” .  Goliński wprost pisał, iż dla niego „robotnicy to twórcza wielka siła, szlachetna w swym dążeniu do zmiany panującego porządku” .

Ostatecznie jednak Goliński związał się z Wrocławiem, do którego przybył już w grudniu 1946 roku. zerwał dawne więzy ze środowiskiem o odcieniu narodowym. Został dziennikarzem najpierw „Pioniera,” potem Słowa Polskiego (od 1949), zaangażował się w ratowanie Panoramy Racławickiej – jej sprowadzenie do Wrocławia i godne wystawienie – budowę Pawilonu. Ciekawe jest, że uratował przed zniszczeniem także wrocławski pomnik Ottona von Bismarcka, który odkupił w 1947 roku od wyjeżdżającego Niemca za cenę złomu (choć pomnik później i tak został przetopiony). Należał do reaktywowanego w 1944 roku Związku Literatów Polskich.  W ich pismach powojennych pojawiały się często wzmianki o projektach osadniczych Ziem Zachodnich. Wielu pisarzy, poetów, ludzi nauki, chciało  włączyć się aktywnie w zasiedlenie Ziem Odzyskanych. Wówczas do Wrocławia z ZLP trafili oprócz Golińskiego także Jerzy Ziomek, Romuald Cabaj, Elżbieta Miłanczówna czy lekarz Ludwik Hirszfeld. Miał wraz z nimi do Wrocławia także przenieść się Arkady Fiedler, jednak losy osadziły go w Puszczykowie.

Już w 1948 roku Goliński pisał „Ludzie z Ziem Odzyskanych chcą wreszcie w literaturze ujrzeć siebie. Chcą czytać o swoich zmartwieniach i troskach, o swojej pracy, o swoich uśmiechach. Nie chcą zdawkowych słów, nie chcą poklepywania po ramieniu i protekcjonalnych słówek. Nie są maszynami pracującymi nad normę, fabrykami, które dają piękny zysk. Nie są przedmiotem sporów międzynarodowych. Są ludźmi przede wszystkim: ludźmi mającymi prawo do uśmiechu i przeżyć”.  Opinię tę wyrażał także w latach następnych, zwłaszcza w latach 50.  Goliński miał nieco inny pogląd na rolę literatury niż większość pisarzy. Wraz z Eugeniuszem Paukszta, pisarzem, który jako były żołnierz AK, osiadł w Poznaniu i pisał głównie o problemach Ziem Zachodnich, uważali za snobizm i nie liczenie się z odbiorcą Ziem Zachodnich, wystawianie sztuk nowoczesnych, zwłaszcza o zachodniej proweniencji jak np. Becketa. Uważał, iż jeśli ktoś chce się wypowiadać i pisać o Ziemiach Zachodnich to trzeba na nich mieszkać.

W latach 50-60 uznawano go za publicystę politycznego, a w kwestiach literackich za specjalistę od Ziem Zachodnich oraz kwestii niemieckich. Pisał książki głównie o problemach Ziemiach Zachodnich np. Odra szumi po polsku, Ulica siedmiu kół czy Siódma drezdeńska. Znane były jego reporterskie relacje z nowej socjalistycznej republiki niemieckiej - Samotnik z ulicy Północnej. Reportaże z podróży po NRD. Niestety pisał też powieści o wybitnym i kłamliwym wydźwięku komunistycznym jak np. Kolonia Burkat, gdzie oczywiście musiał być zły kułak, biedny parobek i radośni i mądrzy działacze ZMP (odpowiednik komsomolców). Przede wszystkim jednak Goliński publikował swoje teksty w czasopismach. W latach 50. Goliński redagował w Słowie Polskim dodatek literacki „Zwierciadło”, pisał do wrocławskiej „Odry” oraz do biuletynu Agencji Robotniczej. Po śmierci Bieruta zaczął pisać do Trybuny Ludu (1956).


Jako ciekawostkę podam, iż twórca pierwszej polskiej powieści o Lubaniu, „ożywił” Hansa Klossa! Otóż ze wspomnień Zbigniewa Safjana, twórcy „Stawki większej niż życie”, wynika iż bohater ten miał zginąć w szóstym odcinku. Jednak Leszek Goliński napisał w Trybunie Ludu artykuł pt. „Kloss nie może zginąć!”. Po takim artykule nie można już było uśmiercić legendarnego szpiega. 

Goliński zmarł młodo, w wieku 47 lat, 27 września 1967 roku.

Wydaje się, iż losy Golińskiego reprezentują ten typ patriotów - socjalistów, którzy mieli nadzieję, iż nowy ustrój będzie spełnieniem ich marzeń o nowoczesnym, a zarazem patriotycznym państwie. W okresie powojennym na ten haczyk dało się złapać także wielu narodowców np.  przywódca Falangi, Bolesław Piasecki czy przywódcy Zadrugi np. Antoni Wacyk z Wrocławia.  Wydaje się, iż nie bez powodu Goliński napisał  artykuł „Od Biernata z Lublina do Władysława Broniewskiego", bo przecież losy Broniewskiego były pełne tragizmu i kontrowersyjnych decyzji, podobnie jak i  Golińskiego. Lata okupacji i pierwsze lata powojenne, gdy Goliński był jeszcze dwudziestolatkiem, były okresem jego poszukiwań literackich i ideologicznych. Presja nowej władzy, a zwłaszcza szok po aresztowaniu wielu kolegów i koleżanek z ProŁuż, wrzuciły go już ostatecznie w końcu lat 40. na tory propagandy socjalistycznej. Można jednak oddać temu pisarzowi, iż pozostał wierny czytelnikom i mieszkańcom Ziem Zachodnich.


Podróż nad Kwisę

Leszek Goliński lubił podróżować, o czym świadczą jego wojaże po Ziemiach Zachodnich i Mazurach, ale i po i NRD. Moim zdaniem, gdy pracował we Wrocławiu i jeździł po Ziemiach Zachodnich, musiał być także w Lubaniu. Z pewnością wiemy, że był w Jeleniej Górze i nad Nysą Łużycką, po drodze musiał odwiedzić także i Lubań. Kiedy to było? Czy jeszcze w latach czterdziestych i dopiero później wyszła z tej podróży powieść? Wiemy z kilku sprawozdań inspektorów Przedsiębiorstwa Poszukiwań Terenowych z końca lat 40., iż jeszcze wówczas Polakom nie udało się pokonać zawału do wysadzonej sztolni w Lubaniu (były zachowane tylko krótkie odcinki wejściowe). Niewątpliwie jednak realistyczny opis Lubania w „Siódmej drezdeńskiej” (1961) świadczy, iż Goliński nie tylko przejechał przez Lubań lecz zabawił w naszym miasteczku więcej dni. Co ważne Goliński oddał świetnie klimat tamtego okresu, zebrane historie świadczą, iż temat sztolni musiał być jeszcze żywy wśród mieszkańców. A może zasłyszał całą historię właśnie w knajpie Polonia? W 1969 roku, pisząc o Golińskim, publicysta Witold Nawrocki napisał, iż  jego utwory „jak wiadomo z biografii autora – wyrastają z klimatu bezpośrednich, autopsyjnych doświadczeń i obserwacji”. Oczywiście powieść „Siódma drezdeńska” zawiera elementy fikcji literackiej, nie wiemy czy faktycznie nastąpiło wejście do schronu, ba nawet nie ma pewności, iż chodzi o schron pod Kamienną Górą (miał być betonowy, faktycznie jest nieobrobioną skałą). Niewątpliwie jednak tej książki nie można traktować wyłącznie jako powieści przygodowej, czuje i dotyka się w niej klimat powojennego miasteczka na rubieży cywilizacji.



Oczywiście zachęcam do przeczytania „Siódmej drezdeńskiej” i to na dodatek słowami Leszka Golińskiego - „Ludzie mijają się z książkami, ludzie nie wiedzą o książkach, a książki o ludziach. Trzeba ułatwić im to spotkanie: i pierwszym warunkiem musi się stać informacja” (Poradnik Bibliotekarza, 1963)


                                                                                               Tomasz Bernacki, grudzień 2018